sobota, 24 maja 2014

Rozdział 14

Rozdział 14

Miałam wrażenie, że nogi mam z waty. Zrobiło mi się słabo. Oparłam się o balustradę, łapiąc gwałtownie powietrza, kiedy usłyszałam, że pod dom zajeżdża samochód. Powoli odkręciłam głowę. Czarny, sportowy samochód z przyciemnianymi szybami. Nie widziałam kierowcy. Dopóki nie wysiadł. Edward!
Nie wiedziałam co mną kieruje. Nogi same mnie niosły. Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję z płaczem. On zaskoczony złapał mnie w pasie i aby się nie przewrócić, oparł się o samochód. Szlochałam mu w koszulę. Czemu? Dlatego, że za nim tęskniłam? Dlatego, że przez chwilę myślałam, że coś mu się stało? A może i to i to?
W końcu się od niego odsunęłam i przetarłam policzki. Edward unikał mojego wzroku. I znów ten skurcz w żołądku. Spuściłam głowę. Zaczęłam żałować, że tu przyjechałam. Jestem niechciana. Więc po co to?
Esme zabrała Renesmee do środka, a ja poszłam z mężczyzną mojego życia do ogrodu. Usiadłam na dwuosobowej huśtawce i wpatrywałam się w czubki swoich adidasów. Edward stanął do mnie bokiem i patrzył się przed siebie.
- Jak mnie znalazłaś? - uniosłam głowę. Widziałam dokładnie jego lewy profil. Był cholernie przystojny. W czasach, gdy się przyjaźniliśmy każda dziewczyna ze szkoły na niego leciała. W sumie… pewnie teraz każda laska na niego leci. Tylko głupiej by się nie spodobał.
- Pomogła mi moja sekretarka - wyjaśniłam - Sprawdzając ciebie, nic nie znalazła i wpadła na pomysł, żeby sprawdzić twoich znajomych. Alice Brandon, kupiła bilet, ale w tamtym czasie była w domu. Dodała dwa do dwóch.
Kiwnął tylko głową i znów zapadła między nami cisza. Zerknęłam na dom. Drzwi do ogrodu były rozsunięte i z wnętrza słyszałam głos swojej córeczki jak i Esme. W pewnym momencie zobaczyłam biegnącą Renesmee, a za nią mamę mężczyzny, którego kocham całym sercem.
- Edward… - zaczęłam po kilku minutach, przerywając tę krępującą ciszę, jednak wtedy na mnie spojrzał. Miałam wrażenie, że ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Jego wzrok był przepełniony bólem.
- Po co tu przyjechałaś? Żeby dalej sprawiać mi ból? Bello już wystarczająco się nacierpiałem, nie sądzisz? - wyrzucił to z siebie.
 - To nie tak! - obruszyłam się i wstałam - Przyjechałam ci coś powiedzieć!
- Wiesz… chyba nie chcę tego słuchać - zabolało, ale zasłużyłam. Nic dziwnego, że ma o mnie jak najgorsze zdanie. Podeszłam do niego bliżej.
- Rozumiem - kiwnęłam głową - Możesz mnie zwyzywać, znienawidzić czy co tam jeszcze chcesz. Jasne. Ja sobie dam radę, ale tam - wskazałam palcem na dom - Jest twoja córka. Obwiniasz mnie, że ci nie powiedziałam o ciąży. Okey, zrobiłam głupio. Powinnam była ci powiedzieć. Nie ma dla mnie żadnego usprawiedliwienia, nawet tego, że nie wiedziałam jak się z tobą skontaktować, bo przecież mogłam ci powiedzieć, gdy wróciłeś - ciągle patrzyłam mu w oczy. W moich zebrały się znów łzy - Ale jak się zachowujesz? Dowiedziałeś się, że zostałeś ojcem i co?! Zabrałeś swoje rzeczy i wyjechałeś! Przez sześć tygodni  nawet raz nie zadzwoniłeś, nie napisałeś!  Przecież to twoje dziecko! Mogłeś chociaż RAZ zadzwonić i powiedzieć jej głupie „cześć”! Nie przyjechałam cię prosić o wybaczenie. Nie potrzebuję łaski - zaczynałam się coraz bardziej wkurzać. Wiedziałam, że to nie jest dobre dla dziecka, które noszę w sobie - Nigdy nie potrzebowałam! Mogłam w ogóle tu nie przyjeżdżać! Chciałam ci jedynie powiedzieć, że cię kocham - zobaczyłam w jego oczach jakieś nowe uczucie, ale zbyt szybko znikło, abym mogła ocenić co to było. Teraz ani jego twarz, ani jego oczy nie wyrażały nic. Zwykłą obojętność. Zwalczyłam ucisk w klatce piersiowej i wzięłam głęboki wdech - Nie chodzi mi tu o miłość braterską. Zakochałam się w tobie, choć wiem, że to nic nie zmieni. Zapewne teraz myślisz, że kłamię - teraz zaczęłam płakać. Nienawidzę swoich szybkich zmian nastrojów!
Renesmee nagle znalazła się przy moich nogach.
- Mamusiu nie płac! - kucnęłam i mocno ją przytuliłam.
- Przepraszam skarbie, już nie będę - pocałowałam ją w policzek. Jej obecność znów pomogła mi się uspokoić.
- Ciocia Rołzie powiedziała, ze musis o was dbać, zeby znów nie trafić do spitala - uśmiechnęłam się.
- Wiem Nessie. Pamiętam co mówiła ciocia - przetarłam łzy - Już nie będę płakać. Wracaj do Esme, dobrze? - pokiwała główką i odbiegła. Odprowadziłam ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła we wnętrzu domu. Podniosłam się i zdziwiłam się, że Edward stoi tak blisko mnie. Teraz patrzył na mnie z troską. Uniósł dłoń, ale zaraz ją cofnął.
- Co miała na myśli mówiąc, że musisz o was dbać, aby znów nie trafić do szpitala? - słyszałam, że się martwił.
- Kilka dni temu wyszłam ze szpitala - wyjaśniłam - A zanim tam trafiłam, źle się czułam i kilkakrotnie zemdlałam - przygryzłam dolną wargę - Nie przyjechałam tu tylko po to, aby ochrzanić cię za to, że nie odzywasz się do Renesmee i żeby wyznać ci miłość. Tym razem nie chcę popełnić tego samego błędu co przed laty - spojrzałam mu w oczy - Jestem w ciąży, Edwardzie. I to jest twoje dziecko.
Mężczyzna patrzył się na mnie, z lekko otwartą buzią. Widziałam, że kilka razy próbował coś powiedzieć, ale chyba nie wiedział co.
- Spokojnie… - uśmiechnęłam się blado, choć miałam ochotę krzyczeć, żeby mnie przytulił, pocałował, lub chociażby dotknął - Nie zamierzam łapać cię na dziecko. Miałeś pretensje, że nie powiedziałam ci o Renesmee. Skoro historia się powtórzyła, postanowiłam ją trochę zmienić, a nie wypadało ci mówić o tym przez telefon, czyż nie? - schowałam dłonie do tylnych kieszeni dżinsów - Nie chcę żadnej litości od ciebie. Wiem też, że to nie spowoduje tego iż mi wybaczysz. Jadę teraz z Renesmee do hotelu - podałam mu nazwę - Jutro rano wylatujemy z powrotem do Nowego Yorku. Jeśli będziesz chciał porozmawiać ze mną lub chociażby z Renesmee, przyjedź. Nie zabronię ci kontaktu z żadnym z dzieci - moje ciało, jak i umysł ogarnął dziwny spokój. Poszłam po Renesmee, a Edward został w ogrodzie, nawet nie ruszając się o milimetr.
Wsadziłam córkę do auta i coś mi się przypomniało. Wyjęłam z walizki rysunek, który narysowała Nessie i podałam go Esme, która mnie uściskała.
- Wpadnijcie jeszcze kiedyś.
- Na pewno - uśmiechnęłam się i odwzajemniłam uścisk.
Pojechałyśmy do hotelu, w którym ówcześnie zameldowała nas Amanda. Naprawdę muszę dać jej podwyżkę. Dzięki niej zaoszczędziłam sobie sporo pracy.  Okazało się, że zamówiła dwuosobowy pokój i to całkiem ekskluzywny. Dobrze wiedziała, że mogę sobie pozwolić na to. Obsługa hotelowa pomogła mi z walizką, choć uznałam, że to zbędne. Dałam bojowi hotelowemu napiwek i postawiłam walizkę przy swoim łóżku. Tak, w tym pokoju były dwa łóżka. Pomogłam córce zdjąć kurteczkę oraz buty, a potem zamówiłam jedzenie do pokoju. Ja osobiście nie byłam głodna, a Renesmee zachciało się frytek. Uh! Jacob ją do tego przyzwyczaił.
Wyjęłam laptopa i zadzwoniłam do obsługi, aby podali mi hasło do wifi, a potem włączyłam córce jej ulubioną bajkę. Położyłam się obok niej i wpatrzyłam się w ekran laptopa i skaczące na nim pokemony, które przyprawiły mnie o senność. Nie mogłam przecież zostawić córki bez opieki. Zaczekałam, aż ona zaśnie, odłożyłam komputer i poszłam jej śladem.
Zna ktoś tę ulgę kiedy coś potwornego okazuje się jedynie koszmarem? Tak, ja też. Obudziłam się ciężko dysząc. Śnił mi się Edward. Śmiał mi się prosto w twarz. Powiedział, że mnie nienawidzi.
Zadzwoniłam do recepcji, z pytaniem czy nikt do mnie nie przyszedł lub nie dzwonił. Odpowiedź była przecząca. Co za dupek! Zaczęłam go wyzywać w myślach. Mógł chociaż zrobić to dla Renesmee! Tak właściwie, to nie liczyłam nawet, że przyjedzie lub zadzwoni do mnie, tylko właśnie dla naszej córki. Powstrzymałam się, żeby nie pojechać tam i nie nakopać mu za to do dupy.
Poszłam do łazienki i obmyłam twarz zimną wodą, aby trochę ochłonąć. W końcu zrzuciłam z siebie ciuchy i weszłam pod prysznic. Rozluźniły mi się wszystkie mięśnie, dając mi tym samym ukojeniem. Przebrałam się w czyste ciuchy i zaczęłam rozmyślać o Edwardzie. Co robi? Czy przyjedzie lub zadzwoni? Czy mi kiedyś wybaczy? Czy znienawidzi do końca swoich dni?
Usiadłam w fotelu i wpatrzyłam się w swoją córkę. Była taka mała. Jeśli Edward się nie odezwie w ciągu miesiąca… wrócę tu i mu wygarnę wszystko co mi ślina na język przyniesie. Trudno. Muszę zacząć wszystko od nowa. Sięgnęłam po laptopa i zaczęłam szukać dużego domu w Nowym Yorku. Znalazłam kilka, które mnie zainteresowały i na kartce zapisałam sobie numery telefonów. Podzwoniłam i poumawiałam się na obejrzenie domu.
Renesmee zaczęła się budzić o szóstej nad ranem. Przetarła zaspane oczka i ziewnęła. Jej rude włosy były roztrzepane i  tworzyły szopę na jej głowie, co dodało jej uroku. Uśmiechnęłam się do niej i schowałam laptopa.
- Jak ci się spało, kochanie? - spytałam, siadając obok niej.
- Dobze - znów ziewnęła - Ten pan psysedł? Albo zadzwonił?
- Niestety nie kochanie - mruknęłam smutno i pogłaskałam ją po policzku - Ale jeszcze się odezwie, zobaczysz. W końcu jesteś jego córeczką - musnęłam palcem jej nosek, a ona się zaśmiała - Sądzę kochanie, że powinnaś przestać mówić na niego „pan” , wiesz? On jest twoim tatusiem. Byłoby mu miło, gdybyś się do niego tak zwracała. Mogłabyś to dla mnie zrobić?
- Yhym - kiwnęła główką - A co jeśli się nie odezwie?
- Wtedy za miesiąc ja tu przyjadę i z nim ponownie porozmawiam - albo raczej się będę na niego wydzierała, dodałam w myślach - Będzie dobrze, nie martw się. Mamy siebie.
- Kocham cię mamusiu - powiedziała i mocno się do mnie przytuliła.
- Też cię kocham skarbie.

Dwie godziny później wymeldowałam nas z hotelu i oddałam wypożyczony samochód. Lewą ręką prowadziłam walizkę, a drugą trzymałam Renesmee za rączkę. Spojrzałam w dół z uśmiechem. Maleńka kroczyła za mną, tuląc do siebie maskotkę z Pikachu. Miała na sobie czapkę z daszkiem (tak, tę co Ash) i żółtą bluzę z imitacją jej maskotki. Ludzie patrzyli się na nią z szerokimi uśmiechami.
Odebrałam nasze bilety powrotne, które tym razem zarezerwowałam ja, bo Amanda nie wiedziała, na kiedy i usiadłam z córką w hali odlotów. Edward nadal się nie odezwał. Z nadzieją wypatrywałam go jeszcze wśród tłumów, ale nic z tego. Nie było go.
Renesmee podbiegła do okna i wpatrywała się w obraz za szybą. Nie wiedziałam, co ją w tym interesuje, ale w końcu dziecko to dziecko. W końcu nadszedł nasz lot. Zawołałam córeczkę i poszliśmy do bramek wykrywających metal. Po dwudziestu minutach wchodziłyśmy na pokład samolotu.
Obejrzałam się za siebie po raz ostatni i westchnęłam. Renesmee widząc, że posmutniałam, ścisnęła moją rękę mocniej. Posłałam jej blady uśmiech.
- Moze nie mógł - spróbowała go usprawiedliwić. Wiedziałam, że sama też bardzo by chciała, aby on się odezwał.
Cóż, tym razem wie o ciąży. Ja nie będę miała wyrzutów sumienia, że urwał się między nami kontakt, a on nic nie wie. Tym razem to nie mnie będzie można obwinić, tylko jego. Nie będę mu się narzucała. Nie chce mnie. To nie ważne. Ale mógł chociaż odezwać się ze względu na Nessie. Jednak dam sobie radę. Jestem silną kobietą. Zacznę wszystko od nowa.
--------------------------------------------------------------------------------------
Witam wszystkich po raz... któryś z rzędu.
Wiem, wiem. Rozdział miał się pojawić między 8, a 20 czerwca, ale... Natalia która nie lubi przebywać wśród wielu ludzi, bo czuje się wtedy obco, zrezygnowała. Są też inne powody, ale o nich mówiła nie będę. No i mam dziś dobry humor.
Zasmuca mnie jeden fakt. Komentarzy jest od was coraz mniej i sama już nie wiem czy po prostu czytacie a nie komentujecie, czy nie komentujecie i nawet już nie czytacie.. Wiem że zawaliłam tego bloga. Jestem tego całkowicie świadoma..
Ale kolejny blog będzie lepszy, mam bynajmniej taką cichą nadzieję. Możecie go znaleźć jeśli wejdziecie na mój profil, no, ale nie ważne.

Pozdrawiam,
s.w.e.e.t.n.e.s.s

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 13

Rozdział 13

Wszystko mnie bolało. Wszystkie mięśnie… Miałam wrażenie, że przebiegłam pięć kilometrów bez chwili odpoczynku, bez kropli chłodnej wody. Zaczęłam powoli otwierać oczy. Światło poraziło moje spojówki i szybko zacisnęłam powieki. Wtedy poczułam uścisk na prawej ręce. Przekrzywiłam głowę i rozchyliłam delikatnie oczy. Ujrzałam swoją przyjaciółkę, brata i córeczkę. Cała trójka przyglądała mi się z troską. Posłałam im uśmiech, ale nawet od tego zabolała mnie szczęka. Chyba dostałam jakieś silne leki…
- Hej - powiedziałam i odchrząknęłam, aby pozbyć się chrypy.
- Idę powiadomić lekarza - rzucił mój brat i zniknął za drzwiami. Zdziwiło mnie, że leżę tu sama. Nie powinno być tu innych łóżek, innych pacjentów?
- Załatwiliśmy ci osobną salę - szepnęła Rosalie, najwyraźniej wyczytując pytanie, z wyrazu mojej twarzy - Ostatnio dużo przeżyłaś. Uznaliśmy, że potrzeba ci spokoju i odpoczynku.
Pokiwałam głową. Przypomniały mi się wydarzenia, sprzed kilku tygodni. Śmierć mojego męża, wspólna noc z ukochanym, przypadkowe wyjście prawdy na jaw, jego słowa, jego odejście… Zacisnęłam zęby, żeby nie płakać. Za dużo rady okazywałam słabość przy swojej córce. Nie mogę pozwolić, aby to się powtórzyło. Wzięłam głęboki, drżący wdech i w tym samym momencie wszedł lekarz.
- Prosiłbym, aby państwo wyszli - oznajmił, patrząc się na mnie. Miał około czterdziestki, czarne włosy w niektórych miejscach, gdzieniegdzie posiwiały. Jego sylwetka była wysportowana co zapewne zawdzięczał częstym wizytom na siłowni - Muszę porozmawiać z panną Swan na osobności.
Moi bliscy pokiwali głowy i opuścili salę. Doktor, Matt Evans - bynajmniej tak głosiła plakietka na jego fartuchu - usiadł na wcześniejszym miejscu Rosalie i przyjrzał mi się uważnie.
- Zaniedbywała się pani ostatnio - nie wiedziałam co oznaczała nuta w jego głosie. Gorycz? Złość? - Ma pani anemię, co nie jest najlepsze w pani stanie.
Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o jaki stan mu chodzi.
- Przepraszam… bo nie do końca pana rozumiem - mruknęłam - O jaki stan panu chodzi?
- Czyli pani nie wie - pokiwał głową - Jest pani w szóstym tygodniu ciąży.
W tej chwili, w mojej głowie powstał chaos. Jestem w ciąży. Z Edwardem. Nie ma co do tego wątpliwości. Był jedynym facetem, z którym się kochałam od… dłuższego czasu. Ale on wyjechał. Znów. Historia bardzo lubi się powtarzać. Tylko tym razem nie popełnię tego samego błędu co przed laty. Nie mogę ponownie go stracić. Być może teraz jest jakaś nadzieja dla nas? Może mi wybaczy? Muszę go odnaleźć! Ale jak? Co ja mogę zrobić?! Gdy tylko lekarz wyszedł, zalecając mi, że muszę zdrowo się odżywać, aby nie zaszkodzić sobie i dziecku, sięgnęłam po telefon. Jedną dłoń trzymałam na brzuchu.
Wybrałam numer do swojej sekretarki.
- Kancelaria…
- Amando, tu Bella - przerwałam jej - Musisz coś dla mnie zrobić… - podałam jej instrukcje i kilka nazwisk.

Wyszłam ze szpitala po tygodniu. Renesmee cieszy się, że będzie miała brata lub siostrę. Zawsze marzyła o rodzeństwie, ale ja będąc z Jacobem nie mogłam jej go dać, z oczywistych przyczyn - nie sypiałam z nim. Zawiozłam córkę do brata, bo miałam do załatwienia kilka spraw.
Pewnym siebie krokiem wkroczyłam do kancelarii. Stanęłam przy biurku Amandy.
- Co masz dla mnie? - spytałam opierając się dłońmi o blat. Dziewczyna od razu się podniosła i wyjęła z szuflady kilka kartek - Do mojego gabinetu - rzuciłam. Usiadłyśmy przy biurku.
- Jak pani kazała sprawdziłam karty pana Cullena. Nic nie znalazłam - przerzuciła kilka kartek - Jednak postanowiłam poszperać i sprawdziłam jego przyjaciół. Ktoś płacił za bilet do Los Angeles - spojrzałam na nią - Wiem co pani myśli, że pewnie to był bilet dla tej osoby - szukała wzrokiem czegoś na kartce - Alice Brandon - znałam ją. I to bardzo dobrze. Zadawała się z Edwardem, ale nie ze mną. Pytałam nawet jej czy wie gdzie jest Edward, ale zaprzeczyła. Teraz zdałam sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie kłamała. Uh! Niech ja ją tylko dorwę w swoje łapy, to ją zatłukę - Sprawdziłam. Ona jest w swoim domu, a bilet był kupowany ponad miesiąc temu. Powrotnego nie było.
Więcej mi nie było potrzeba. Edward wiedział, że być może będę go szukała. Zastosował inną drogę i to nie on kupował bilet. Wrócił do siebie. Do swojego domu.
- Jeszcze to… - powiedziała dziewczyna, wręczając mi żółtą, samoprzylepną karteczkę - Adres pod którym powinna go pani znaleźć. Bynajmniej tak sądzę, bo właśnie w LA pod tym adresem mieszkał przez ostatnie pięć lat.
- Zarezerwuj mi bilet - wstałam - I otrzymasz podwyżkę.
- Wylatuje pani jutro z samego rana - zaśmiała się, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech - I zarezerwowałam na wszelki wypadek drugi bilet, gdyby chciała pani wziąć ze sobą Renesmee.
- Dziękuję Amando. Jestem twoją dłużniczką - rzuciłam i wróciłam do domu. Od razu zaczęłam pakować swoje i Nessie rzeczy. Zmieściłam się w jednej walizce. Znalazłam nasze paszporty. Dobrze, że Jacob je wyrobił.
Następnie pojechałam do brata i przyjaciółki. Opowiedziałam Rosalie o swoich planach, odnalezienia Edwarda i powiedzenia mu prawdy. Nie uważała tego za najlepszy pomysł, szczególnie, że niedawno wyszłam ze wczoraj wyszłam ze szpitala. Nie podobało się jej, że będę bez opieki. Przekonałam ją, że nic mi nie będzie, że nie będę się denerwowała, aby nie zaszkodzić sobie i dziecku. Pokręciła tylko głową i się nie odezwała.
- Mamo, a po co jedziemy do tego pana? - spytała Renesmee, gdy jechałyśmy do domu.
Spojrzałam na nią z bladym uśmiechem.
- Wiesz kochanie, ten pan jest twoim tatusiem. Twoim i twojego braciszka lub siostrzyczki - położyłam dłoń na swoim brzuchu - Zamierzam mu powiedzieć, że będzie tatą.
- Na pewno się ucieszy - powiedziała z entuzjazmem, a ja westchnęłam. Coś czuję, że nawet jeśli, to tego nie okaże. Trudno, może mnie nawet mieć gdzieś, ale to jego dziecko. Ma prawo uczestniczyć w jego życiu. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu!
Wróciłyśmy do domu. Moja córeczka pobiegła na górę, a ja powędrowałam do kuchni. Zaparzyłam sobie kawę, ale w ostatniej chwili przypomniało mi się, że w moim stanie kawa jest niedozwolona. Westchnęłam i poszłam do salonu.
Wpatrywałam się w zdjęcia, stojące na półeczce. Na każdym była Renesmee. Sama, ze mną, z Jacobem lub z nami obojgiem. Poczułam silny ucisk w żołądku. To Edward powinien tam być zamiast Jacoba. Uh! Jestem głupia! Szkoda, że minęło pięć lat, zanim to sobie uświadomiłam, choć od zawsze jakaś cząstka mnie, ciągle mi to powtarzała, a druga mi wmawiała, że robię dobrze. Wolałam słuchać się tej drugiej. Tak, aby było mi lepiej.
A gdybym mu powiedziała? Wróciłby? Oh, Bello! Nie miałaś z nim kontaktu! Nie możesz się o wszystko obwiniać! Skryłam twarz w dłoniach. Już nie wiedziałam co mam myśleć. Jedna strona mnie myśli co innego, druga co innego. Dlaczego moje życie nie może być proste?! Jak życie innych ludzi?! Sama je sobie spierdoliłaś, Swan…
Wstałam z kanapy i poszłam do córki, aby przestać myśleć. Siedziała przy stoliku, na którym był niezły bałagan i coś rysowała. Podeszłam bliżej i kucnęłam przy niej. Spojrzała na mnie z uśmiechem, a ja odwzajemniłam ten gest.
- Co rysujesz, skarbie?
Pokazała mi kartkę na której były cztery osoby. Kobieta i mężczyzna, trzymający się za ręce oraz dwójka małych dzieci, tak sądzę.
- Myślis, ze temu panu się spodoba?  - słyszałam w jej głosie nadzieję.
- Na pewno kochanie - pocałowałam ją w czółko.
Czyli rysunek przedstawiał mnie i Edwarda, oraz ją i dziecko, które noszę pod sercem. Zgrywała twardą, mówiła, że to Jacob był jej tatusiem… Ale wiedziałam, że chce się zbliżyć do Edwarda. Aby ją poznał, dowiedział się jaka jest… Chciała aby ją pokochał. Uśmiechęłam się.
- Kładź się spać maleńka. Jutro rano wyjeżdżamy.
- Tylko dokońce rysunek! - wypięła języczek i zaczęła intensywnie malować. Zaczekałam aż dokończy, umyłam ją i uśpiłam, a rysunek schowałam do walizki, aby go nie zapomnieć.

Z każdą godziną robiłam się coraz to bardziej nerwowa i zaczynały dopadać mnie wątpliwości czy dobrze robię. Potem ganiłam się w myślach, że Edward powinien wiedzieć o ciąży! Oh, znów toczę ze sobą mentalne kłótnie. Powinnam się leczyć, ot co.
Teraz by mi się przydało coś mocniejszego na złagodzenie nerwów, a będąc w ciąży nawet nie mogłam wziąć niczego na uspokojenie! Dlatego wpatrywałam się w Renesmee. Jej widok mi w jakimś stopniu pomagał. Miała w uszach słuchawki, które były podłączone do mojego telefonu i oglądała bajkę, a jaką to chyba mówić nie muszę.
W końcu wylądowaliśmy w Los Angeles. Trzęsły mi się dłonie. Bello, to tylko Edward. Nie! To aż Edward! Być może też Esme i Carlisle. Wynajęłam dość szybki samochód. Nie miałam zamiaru tułać się taksówką i pojechałam pod wskazany adres.
Nie zdziwiło mnie, że zobaczyłam dużą posiadłość. Cullenowie byli bogatymi ludźmi i zawsze kupowali duże domy. Ścisnął mi się żołądek. Wzięłam głęboki wdech i wysiadłam z wypożyczonego wozu, a Renesmee wzięłam za rączkę. Nie mogłam jej teraz nosić. Ona też się denerwowała. Widziałam to po jej twarzy. Przestała się uśmiechać, usta ściągnęła w wąską kreskę, a rączkę mocno zacisnęła na mojej dłoni. Miałam ochotę zawrócić, schować córkę w samochodzie i sama stawić temu wszystkiemu czoła.
Wzięłam się w garść i weszłyśmy po werandzie. Zadzwoniłam do drzwi i czekałam chwilkę. W drzwiach pojawiła się piękna brunetka o brązowych oczach, w których zobaczyłam czułość. Esme. Mama Edwarda.
- Bella, dziecko! - słyszałam radość w jej głosie. Przytuliła mnie mocno, a ja poczułam się jak w domu. Ona była dla mnie zawsze jak druga matka. Może nie powinnam nawet tak myśleć, ale jest dla mnie lepsza niż Renee. Zauważyłam, że nadal używa tych samych perfum co pięć lat temu, co mnie ucieszyło - Jak miło, że nas odwiedziłaś! Tyle czasu cię nie widziałam! - mówiła, nadal mocno mnie ściskając - Edward mi mówił, dlaczego nas nie odwiedziłaś. Nie wiem dlaczego Renee zabroniła wam kontaktu - odsunęła się do mnie i uśmiechnęła się, tak jak robiła to dawniej - A my naprawdę mieliśmy jechać do Nowego Yorku. Tyle, że w ostatniej chwili musieliśmy odwołać lot i lecieć do Los Angeles.
Pokiwałam głową.
- Nie musisz mi się tłumaczyć Esme - spojrzałam w dół, a ona podążyła moim wzrokiem i kucnęła przed Nessie.
- A więc ty jesteś Renesmee - domyśliłam się, że Edward powiedział jej prawdę. Nic dziwnego - Ja jestem Esme i jestem twoją babcią, wiesz?
Renesmee spojrzała do góry, a ja pokiwałam głową, że to prawda. Dziewczynka puściła się mnie i przytuliła do brunetki czym nie tylko ją zaskoczyła. Ale pozytywnie. Jak to się mówi, pierwsze lody przełamane.
- Esme jest Edward? - spytałam przygryzając dolną wargę.
Kobieta wstała z moją córeczką na rękach.
- W szpitalu.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Witam po raz kolejny.
Słuchajcie ludki... Jak mówiłam ten blog skończy się na rozdziałach 18 + Epilog. Zawaliłam tego bloga, co poradzić. Wszystko miało wyjść inaczej, ale po krótkim czasie zniknęła na bloga wena. Niestety. Wena jest, później jej nie ma. Pomysły były, ale się ulotniły. Ja mam taki chaotyczny styl. Najpierw jest plan, a później jebut! Wszystko zmieniam. Mam nadzieję, że następny blog [który wprawdzie jest już założony] będzie lepszy. Pomysł jest, plan jako taki również jest. Prolog i pierwszy rozdział są napisane. No, ale nie ważne.
Rozdział jako taki. [Czy mi podobało się kiedykolwiek coś napisanego przeze mnie?]. Liczę na szczere komentarze. Rozdział 14 pojawi się dopiero po tym jak wrócę z poligonu. Albo dzień przed wyjazdem. Albo w trakcie dodam przez telefon. Czyli spodziewajcie się rozdziału od 6-20 czerwca. Wiem, późno, ale cóż..
Pozdrawiam,
s.w.e.e.t.n.e.s.s ^^

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 12

Rozdział 12

Minęło sześć tygodni. Edward nie daje znaku życia. Próbowałam go odnaleźć, ale na nic się to nie zdało. Powiedziałam również Renesmee, że to on jest jej prawdziwym ojcem. Mała popatrzyła się na mnie smutnymi oczkami.
- To dlacego od nas odsedł? - szepnęła i zaczęła płakać, a ja razem z nią.
Wprawdzie nie pogodziłam się z jego stratą. Kocham go, a nawet nie zdążyłam mu tego powiedzieć. Może gdybym mu wyznała swoje uczucia, zostałby? Tak, nie ma to jak gdybanie…
Żałuję teraz, że tak się to wszystko potoczyło. Niestety już jest za późno, aby cokolwiek zrobić. Chciałabym, aby Edward był tu teraz przy mnie, wziął w swoje ramiona i obiecał, że ze mną zostanie do samego końca. Że mnie już nie opuści i że mi wybacza. Chciałabym ponownie poczuć smak jego ust, powiedzieć, że go kocham i przeprosić.
Po policzkach spłynęły mi łzy, jedna szybko je starłam. Wróciłam do swojego mieszkania. Nie chciałam narzucać się Rosalie i Emmettowi. Dzięki Ness znowu do siebie doszłam, bynajmniej w jakimś stopniu. Przecież muszę dla niej normalnie funkcjonować. Potrzebuje matki, a nie wraka człowieka.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Jak zawsze, gdy słyszę ten dźwięk, serce bije mi jak oszalałe i rodzi się w nim nadzieja, że zobaczę w drzwiach Edwarda. Zerwałam się z kanapy i pobiegłam do drzwi. Przekręciłam zamek i ujrzałam Rosalie i Emmetta. Musiałam ukryć rozczarowanie.
- Wejdźcie - odwróciłam się i ruszyłam do salonu. Łzy cisnęły mi się do oczu. Zamrugałam gwałtownie i spojrzałam na moich gości. Rose patrzyła się na mnie z troską - Chcecie coś do picia?
Zaprzeczyli.
- Emmett, idź do Nessie - blondynka posłała porozumiewawcze spojrzenie mojemu bratu. Ten bez słowa skinął głową i pobiegł na górę. Rose pociągnęła mnie na kanapie i siłą posadziła - Bello, widzę co się z tobą dzieje. Minął już ponad miesiąc… Gdyby chciał, już by się odezwał do ciebie. Musisz się pogodzić z jego odejściem. Wiem, że to będzie trudne, ale wcześniej dałaś sobie radę i teraz też musisz! - mówiąc to, wzięła moje ręce w swoje, a ja zaczęłam płakać. Wtuliłam się w ramię bratowej.
- Ale to takie trudne Rose! - zaszlochałam - Kiedy tylko słyszę dzwonek drzwi, łudzę się nadzieją, że zobaczę w nich Edwarda! To jest jeszcze trudniejsze niż wcześniej. Wtedy nie wiedziałam, że byłam w nim zakochana, teraz to wiem!
Blondynka potarła moje plecy w geście pocieszenia. Zapadła między nami cisza, która należała do tych przyjemnych. Minęła dłuższa chwila zanim się uspokoiłam. Wytarłam policzki i wzięłam głęboki wdech. Zaczesałam włosy do tyłu. Spojrzałam na przyjaciółkę.
- Masz rację… - kiwnęłam głową - Muszę się pozbierać, dla Nessie - jęknęłam - Ale to będzie trudne, nawet bardzo trudne.
- Dasz, radę Bells - uśmiechnęła się do mnie blado - Nie masz innego wyjścia. A on wróci, zobaczysz. Skoro cię kocha, na pewno ci wybaczy. Jestem tego pewna.
Posłałam jej wdzięczne spojrzenie.
- Dziękuję, Rose.
- Nie ma za co. Jesteśmy przyjaciółkami, a przyjaciółki sobie pomagają. Ty zrobiłabyś to samo dla mnie, prawda?
Skinęłam głową.
- Idę zrobić sobie kawę. Chcesz? - podniosłam się.
- Nie, dziękuję.
Zrobiłam kilka kroków i zrobiło mi się słabo. Podparłam się szafkę stojącą obok. Czułam się tak, jakbym dopiero zeszła z karuzeli.
- Bello? - usłyszałam zaniepokojony głos przyjaciółki - Emmett!
Widziałam jak brat zbiega ze schodów, trzymając Nessie na rękach. Cała trójka coś do mnie mówiła, ale nie wiedziałam co konkretnie. Wszystkie słowa zlewały mi się w jedno. Jakbym słuchała dziesięciu różnych piosenek, innego gatunku i w innym języku. Czułam jak ręka osuwa mi się po szafce, a nogi się pode mną uginają. Ostatnie co słyszałam, to krzyk mojej córeczki.

Czułam się słabo. Nie wiem po jakim czasie odzyskałam przytomność. Rosalie i Emmett siedzieli przy mnie. Oboje byli zaniepokojeni. Sądziłam, że Renesmee jest u siebie na górze i ogląda bajki. Jęknęłam cicho i usiadłam.
- Bello, przestraszyłaś nas! - Rosalie się do mnie przytuliła - Powinnaś jechać do szpitala.
- Nie ma potrzeby - pokręciłam głową - Jestem osłabiona, bo mało jadam ostatnio. Do tego ten stres. Śmierć Jacoba, kłótnia z Edwardem, a potem jego odejście. To wszystko. Na dodatek mało sypiam.
Rosalie pogłaskała mnie po policzku.
- Kochanie, musisz o siebie dbać. A gdybyś tak zemdlała, będąc sama w domu z Nessie? Co by było? - Rose miała rację…
- Wiem i przepraszam - szepnęłam - Muszę się chyba położyć - spojrzałam na bratową z nadzieją - Popilnujesz Renesmee?
- Jasne - uśmiechnęła się - Jeżeli chcesz, mogę się do was wprowadzić, dopóki się nie pozbierasz. Pomoc ci się na pewno przyda…
Przytuliłam ją.
- Nie będzie to dla ciebie problemem? Od sześciu tygodni mi pomagasz…
- I jeśli będzie trzeba, to będę jeszcze kolejnych sześć ci pomagała - uśmiechnęła się - Idź na górę już, żebyś znowu nie padła… albo Em, zanieś ją, bo jeszcze spadnie ze schodów i się połamie.
- Nie dzięki. Dam sobie radę.
Poszłam do sypialni. Położyłam się na łóżku i zwinęłam w kłębek. Było mi strasznie zimno, mimo iż byłam nakryta kołdrą i kocem. Zadrżałam, więc poszłam i podkręciłam ogrzewanie. Przymknęłam oczy i po chwili oddałam się w ramiona Morfeusza.

- Bello?! - usłyszałam za sobą Jego głos. Znajdowałam się w jakiejś uliczce. Odwróciłam się. Zobaczyłam Go. Stał tam z uwielbianym przeze mnie uśmiechem. Bez chwili namysłu rzuciłam mu się w ramiona i zaczęłam tęsknie całować. Byłam taka szczęśliwa! - Kocham cię, Bello.
- Ja ciebie też, Edwardzie - szepnęłam w jego usta - Błagam, nie odchodź ode mnie.
- Muszę - puścił mnie, a ja poczułam się okropnie - Skrzywdziłaś mnie, Bello. Nie mogę z tobą być. Nie potrafię ci wybaczyć - odszedł, ale po chwili się zawrócił. Oczy mi się zaszkliły od łez - Będę walczył o naszą córkę!
- Edwardzie… - załkałam - Obiecałeś mi, że tego nie zrobisz.
- Ale zmieniłem zdanie. Ty zraniłaś mnie, to ja zranię ciebie, odbierając ci Renesmee. Będziesz się mogła z nią widywać, ale mała będzie mieszkała ze mną - i tym razem odszedł, nawet się za siebie nie oglądając.
Zamknęłam oczy i zaczęłam płakać. Jednak kiedy je otworzyłam, nie byłam już w ciemnej uliczce, tylko w swoim pokoju. Łapałam spazmatycznie powietrze, serce dudniło mi jak oszalałe, a po policzkach spływały łzy.
To był tylko zły sen. Tylko sen. Jednak ten pocałunek, był jak prawdziwy. Uścisk jego silnych ramion… To wszystko, było jakby w rzeczywistości. Wtuliłam twarz w poduszkę. Musiałam się pozbierać. Westchnęłam. Powtarzam to sobie ciągle i do tej pory nic mi nie wychodzi.
Zasnęłam w ubraniach, więc było mi zimno. Wyczołgałam się spod kołdry i poszłam do łazienki. Wzięłam gorący prysznic, żeby się rozgrzać. Przebrana w luźne dresy, wróciłam do łóżka. Nie poleżałam długo, bo zrobiło mi się niedobrze. Z dłonią przyciśniętą do ust pobiegłam do łazienki. Nachyliłam się nad sedesem i zwymiotowałam.
Straciłam odrobinę sił, ale nie było tak źle. Podniosłam się, umyłam zęby i zeszłam do salonu. Odechciało mi się już leżenia w sypialni. Rose, Em i Ness oglądali Pokemony. Przyjaciółka spojrzała na mnie zatroskana.
- Bells, wszystko w porządku? - kiwnęłam głową, ale jej nie przekonałam - Jesteś blada. Emmett zawiezie cię do lekarza.
- Nie - zaprotestowałam - To wszystko przez nerwy. Pozbieram się i wszystko wróci do najlepszej normy.
Brat zlustrował mnie wzrokiem od stóp do głów i posłał mi oskarżycielskie spojrzenie, na które ja się odrobinę skuliłam. Usiadłam na kanapie, podciągając kolana pod brodę.
- Myślałem, że mi się wydawało, ale schudłaś Bello - wzruszyłam ramionami. Faktycznie, może ubyło mi kilka kilogramów, ale nie jestem z tego powodu zawiedziona - Same kości.
- Przesadzasz, Em - spojrzałam na niego spode łba - Schudłam tylko kilka kilogramów!
- Chyba kilkanaście! - pokręcił głową - Przecież te ubrania na tobie wiszą! Nie dziwne, że ty mdlejesz, skoro masz wyczerpany organizm!
- A ty lekarz? - zaśmiałam się cicho, ale jemu najwyraźniej nie było do śmiechu - Wyluzuj, co? Jestem dorosła i potrafię o siebie zadbać…
- Widzę właśnie! - wszedł mi w słowo - Dobrze, że Rose będzie mieszkała z tobą, to cię podtuczy i przypilnuje, żebyś dużo jadła. Albo sam tego dopilnuję.
Znowu zebrało mi się na wymioty. Wzięłam głęboki wdech zamykając oczy.
- Nie mów w tej chwili o jedzeniu. Mój żołądek na to nie reaguje w najlepszy sposób - położyłam się na kanapie. Renesmee podbiegła do mnie i ułożyła się obok mnie. Przytuliłam ją mocno, żeby nie spadła - Jak tam maleńka?
- Dobze - pokiwała główką - Mamusiu, a ty jak się cujes?
- Dobrze - skłamałam - Tylko jestem troszeczkę słaba, ale szybko dojdę do siebie - pocałowałam ją we włosy.
- Em, jedź po moje rzeczy - powiedziała Rose, głosem nieznoszącym sprzeciwu - I weź ze sobą Ness. Ciągle siedzi w domu.
Brat kiwnął tylko głową i zrobił to co kazała moja przyjaciółka. Blondynka usiadła obok mnie z bladym uśmiechem.
- Bells, jeśli chcesz, pomogę ci go odnaleźć…
- Nie! - zaprotestowałam - Próbowałam już, ale nic z tego nie wyszło. Jeśli chciałby utrzymywać ze mną kontakt, odezwałby się. Zresztą! Nie musiałby utrzymywać go ze mną, ale z Ness! Wie już, że jest jej ojcem! I co?! Nawet do niej nie zadzwoni, nie porozmawia! - pokręciłam głową - Kocham go, ale nie będę go do niczego zmuszała - usiadłam - Wychowam Ness…
Nie dokończyłam. Rzuciłam się pędem do łazienki i zwymiotowałam. Rose popatrzyła się na mnie i westchnęła.
- Zadzwonię po karetkę - zanim zdążyłam zaprotestować, ona już wybierała numer. Zresztą, nawet nie dałabym rady, bo znowu zwróciłam jedzenie do sedesu. Przegarnęłam włosy do tyłu. Na moje czoło wkroczyły kropelki potu.

Po piętnastu minutach wrócił Em i Ness, a chwilę po nich pod dom zajechała karetka. Dwóch funkcjonariuszy pobrało mi krew i kazało się pakować, bo zabierają mnie do szpitala. Zaczęłam się z nimi kłócić, ale niestety… zemdlałam.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział miał się pojawić później, ale z okazji przerwy od szkoły, wstawiam nn. Mam dobrą - albo złą - wiadomość. Nie odchodzę z blogosfery po tym blogu. Nadal będę zaśmiacała internet swoimi bazgrołami. 
Pomysł na kolejnego bloga jest. : ) To tyle.. Nie wiem kiedy nn, nie pytajcie.

Pozdrawiam
s.w.e.e.t.n.e.s.s ^^