niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 8

Rozdział 8

Nie mam pojęcia jak dotarłam do domu i jak znalazłam się w swojej sypialni. Sama wróciłam? A może Jake zaniepokojony moją długą nieobecnością postanowił mnie poszukać? Zwinęłam się w kłębek na łóżku, patrząc otępionym wzrokiem przed siebie. Czułam jak wielka i głęboka rana powstaje w moim sercu.
Chciało mi się płakać, ale łzy nie mogły wydobyć się z moich oczu. Piekły niemiłosiernie i stały się suche. Zamrugałam kilkakrotnie, ale nic to nie pomogło. Dręczyła mnie panująca wokół cisza. Czułam się tak, jakby nikogo nie było w moim życiu. Jakbym właśnie wybudziła się z długiego i głębokiego snu, a ostatnie pięć lat się nie wydarzyło. Edward nie wyjechał, ja nie zaszłam w ciążę, nie wyszłam za Jacoba, nie urodziłam Ness, nie wyprowadziliśmy się, a Edward nie wkroczył ponownie do mojego życia.
Z jednej strony chciałabym, aby to było tylko złudzeniem. Przynajmniej uniknęłabym tego okropnego cierpienia. Lecz z drugiej strony… nie wyobrażam sobie, że mogłabym mieć inne życie. Mimo iż moje małżeństwo z Jacobem to tylko fikcja, nie chciałabym innego życia. Chyba, że chodzi o życie u boku Edwarda… To zmienia postać rzeczy. A może nie? Może by nam nie wyszło?
Westchnęłam. Tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi. Edward wkroczył do mojego życia z buciorami ubrudzonymi w błocie, a teraz odszedł, pozostawiając za sobą ślady. A może powinnam go zatrzymać? Wyznać całą prawdę?
Spróbowałam się podnieść, ale moje ciało odmówiło jakiegokolwiek posłuszeństwa. Ktoś zapukał do drzwi, które po chwili się uchyliły z lekkim skrzypnięciem zawiasów. Nie wiedziałam kto wszedł, ponieważ leżałam odwrócona do drzwi plecami. Po krokach rozpoznałam, że to nie Ness, bo kroki są za głośne, ale też nie Jake, bo kroki znów są za ciche.
Materac pode mną ugiął się delikatnie, sygnalizując, że ktoś usiadł na łóżku. Poczułam na swojej dłoni, czyjąś miękką rękę. Powiodłam wzrokiem na prawo i ujrzałam swoją szwagierkę. Na jej twarzy malował się smutek i wyrozumienie. Widząc twarz Rosalie, coś we mnie pękło i łzy pociekły po moich policzkach.
Cullen czy nie dość się przez ciebie wycierpiałam w życiu?! Musiałeś mi je schrzanić?! - darłam się w myślach i zmusiłam swoje ciało do ruchu. Po kilku próbach mi się udało… Usiadłam powoli na łóżku i wycierając łzy z policzków, przytuliłam się do Rose.
Zawsze miałam w niej przyjaciółkę i nigdy mnie nie zawiodła, a znamy się praktycznie od urodzenia. W podstawówce trzymałyśmy się tylko we dwie nie zwracając uwagi na naszych rówieśników. Dopiero gdy do mojego życia pierwszy raz wkroczył Edward, a ona zakochała się w Emmecie, nie byłyśmy takie nierozłączne jak wcześniej, choć również spędzałyśmy wiele czasu razem.
Nigdy nie zapomnę jak zaczęła się moja znajomość z Edwardem. Ja uchodziłam za szarą myszkę, która ma tylko jedną koleżankę i często chłopcy ze starszych klas się ze mnie wyśmiewali. To było w pierwszej liceum… Szłam korytarzem i minęłam grupkę uczniów. Wtedy ktoś rzucił kąśliwą uwagę na mój temat i pociągnął mnie za kitkę. Książki wypadły mi z rąk, a plecak zsunął się z ramienia i upadł na podłogę.
Edward, który uchodził za największe ciacho w całej szkole i na którego leciały wszystkie laski, stanął w mojej obronie. Kazał mnie zostawić w spokoju i podał moje rzeczy leżące na podłodze. Porozmawialiśmy trochę i okazał się miłym chłopakiem, a nie kimś za kogo uważali go wszyscy w szkole i szczerze powiedziawszy ja również. Mówiono, że zmienia dziewczyny jak rękawiczki i zależy mu tylko na seksie… Nie prawda. On był chłopakiem, niechcącym takiej sławy jaką zyskał w miejscowym liceum w Forks.
Od tamtego dnia, kiedy pierwszy raz z nim rozmawiałam, codziennie podjeżdżał pod mój dom i razem jeździliśmy do szkoły, a potem mnie odwoził. Każdą przerwę spędzaliśmy razem, a i jakoś udało mu się załatwić, że w drugiej klasie mieliśmy ze sobą wszystkie lekcje.
Mówiono, że jesteśmy parą, ale pewnego dnia się zdziwili, kiedy do szkoły wpadł mój chłopak, którego poznałam na pewnej imprezie i bez pardonu mnie pocałował, a ja się do niego przytuliłam. Patrzyli na tę sytuację oniemieli, z czego ja wraz z Cullenem mieliśmy ubaw. Pożegnał się, a ja pojechałam z Jamesem - który w tamtych czasach był moim chłopakiem.
Wprawdzie byliśmy ze sobą tylko tydzień, bo kazał mi wybierać między sobą, a Edwardem i to oczywiste, że wybrałam przyjaciela.
- Bells… - Rosalie wyrwała mnie z zamyślenia - Co się dzieje? Jake dzwonił do mnie, żebym przyjechała, bo dostał wezwanie na komendę, a kiedy przyjechałam powiedział, że nie kontaktujesz i nawet nie zareagowałaś jak cię przyprowadził do domu.
Spojrzałam na nią przez łzy.
- Ja go kocham, Rose - wyznałam - Zakochałam się w Edwardzie!
Ukryłam twarz w dłoniach, a przyjaciółka objęła mnie opiekuńczo ramieniem.
- To nic strasznego. Nad miłością nie masz kontroli - tarła pocieszająco moje ramię - Powiesz mu o tym?
Pokręciłam głową.
- On wyjechał, Rose - wyznałam i opowiedziałam jej całą naszą rozmowę.
- Oj, Bells - westchnęła - Ta sprawa robi się strasznie skomplikowana. Chodź, weźmiemy Ness i pojedziemy gdzieś. Tylko się ogarnij, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść.
Wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu i wyszła. Wzięłam szybki prysznic i założyłam pierwsze lepsze ciuchy. Włosy wysuszyłam i pozostawiłam rozpuszczone. Dziewczyny czekały na mnie na dole. Pojechałyśmy autem Rose. Po drodze do jakiejś restauracji, zobaczyłam wypadek. W jednym z funkcjonariuszy rozpoznałam Jaspera. Wypadłam z samochodu, widząc na miejscu karetkę.
Serce dudniło mi jak oszalałe. Rose próbowała mnie zatrzymać, ale ja byłam szybsza. Dobiegłam do przyjaciela i puknęłam go w ramię. Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Bells? - spytał zszokowany - Co ty tu robisz?
- Co się dzieje? Jacobowi nic nie jest?
Blondyn pokręcił głową.
- Nie, Bello - wskazał palcem na jakiś budynek. Bodajże dawniej była tam restauracja, ale szyby były wybite, a ich odłamki leżały na ziemi - Jest w budynku, wraz z dwoma innymi policjantami. Ktoś napadł na restaurację, całkowicie ją bombardując. Pięcioro ludzi zostało ciężko rannych, a sprawca gdzieś się ukrył.
- Zaraz wracam - rzuciłam i poszłam do Rose - Zabierz gdzieś małą. Nie powinna tego oglądać.
- A ty? - widziałam w jej oczach zaniepokojenie.
- Ja tu zostanę. Nie ruszę się stąd ani na krok, dopóki Jacob nie wróci ze mną cały i zdrowy do domu.
Blondynka kiwnęła głową i odpaliła silnik, poczym odjechała. Wróciłam do Jaspera i nie mogłam opanować urywającego się oddechu. Czułam, że stanie się coś niedobrego, ale nie wiedziałam co. W duchu zaczęłam się modlić, aby moje przeczucia były błędne.
- Nie było żadnych ofiar śmiertelnych? - spytałam, patrząc na wybite szyby.
Widziałam jak w środku poruszają się trzy postacie i po zarysie sylwetki rozpoznałam Jacoba. Odetchnęłam odrobinę z ulgą, widząc go całego i zdrowego.
- Na szczęście nie, choć zobaczymy później - odpowiedział - Jak wspominałem pięć osób trafiło do szpitala w ciężkim stanie, ale nie wykluczone jest to, że mogą nie przeżyć choćby podróży karetką.
- A dzieci? - kolejne pytanie padło z moich ust, na co Jazz się zaśmiał.
Jasper Hale jest narzeczonym mojej kuzynki Alice. Nie widzą poza sobą świata i widać na pierwszy rzut oka, że są ogromnie szczęśliwi…
- Pani prawnik wkracza do akcji, hmm? - zażartował, ale po chwili spoważniał - Ranni zostali sami dorośli. W budynku nie było żadnych dzieci, co było dobre, bo nie daj Bóg, ten szaleniec postrzeliłby jakieś, to zginęłoby na miejscu - oboje się wzdrygnęliśmy na tę myśl.
Obserwowałam ciągle akcję toczącą się w środku budynku. Jake chodził z jednego kąta do drugiego, ciągle coś badając. Co jakiś czas zerkał w moją stronę, a ja czasem dostrzegałam blask zaniepokojenia w jego oczach.
Wyszedł w końcu z budynku i od razu ruszył w moją stronę z nieskrywaną złością.
- Co tu robisz?! - syknął.
- Martwiłam się - wyznałam - Kiedy zobaczyłam te karetki, myślałam… - zadrżałam.
- Bells… - jęknął i mnie przytulił - Nic mi się nie stanie. Jestem silnym facetem - aby to zademonstrować, napiął swoje mięśnie, a ja wybuchłam śmiechem - A teraz wracaj do domu, bo ten szaleniec się gdzieś ukrywa, a nie chcę aby ci się coś stało - cmoknął mnie delikatnie w usta, jak to zawsze robił w miejscach publicznych - Wracam do budynku, bo musimy przeszukać zaplecze.
Obdarzył mnie jeszcze szerokim uśmiechem i odwrócił się na pięcie. Patrzyłam jak zgrabnie wymija przeszkody i mimo woli kąciki moich ust wygięły się ku górze.
I właśnie wtedy z budynku wyskoczył mężczyzna ubrany cały na czarno, w kominiarce mającej taki sam kolor jak strój. W dłoni trzymał broń. Półautomat, kaliber 9 milimetrów, mieszczący szesnaście naboi w magazynku. Wycelował lufę prosto w pierś mojego męża. Zastygłam w bezruchu, a serce na moment mi stanęło.
Miałam wrażenie, że wszystko dzieje się w spowolnionym tempie. Jacob sięgnął za pasek po swój pistolet, tak samo jak wszyscy policjanci będący w pobliżu. Nawet Jasper będący obok mnie sięgnął broń i wycelował w zamaskowanego mężczyznę.
Jednak ten był szybszy. Nacisnął na spust, a kula trafiła wprost w serce Jacoba. Z moich ust wydobył się krzyk, a oczy wypełniły się milionem łez. Widziałam jak Jacob dociska dłoń do krwawiącego miejsca i powoli osuwa się na ziemię. Wtedy wszyscy policjanci nacisnęli na spust.
Zamaskowany mężczyzna (a może nawet i kobieta), padł na ziemię jak długi. Uniosłam żółtą taśmę i pędem rzuciłam się do Jacoba. Ktoś za mną krzyczał, że nie mogę tam iść, ale ich zignorowałam.
Uklękłam przy mężu i położyłam sobie jego głowę na kolanach. W tle słyszałam syreny karetki, pędzącej z zabójczą prędkością. Jake był przytomny. Patrzył na mnie z czułością. Oddychał ciężko, a czasem pokasływał.
- Jake! - wydarłam się - Błagam cię! Musisz ze mną zostać! Słyszysz?! I ja i Ness cię potrzebujemy!
- Dacie sobie radę - wycharczał ledwo słyszalnym głosem - Pamiętaj, że was kocham, Bells. Jeśli odejdę…
- Nie odejdziesz! - zaprotestowałam krztusząc się łzami.
- Czas na mnie, Bello - mimo zaistniałej sytuacji, uśmiechnął się do mnie - Już zrobiłem co musiałem na tym świecie. Kocham cię.
- Ja ciebie też Jake. Kocham cię.
Z wypowiedzeniem tych słów, oczy Jacoba stały się nieprzytomne, a ciało znieruchomiało. Klatka piersiowa przestała się unosić.
- Nie!!! - z mojego gardła wydobył się przeraźliwy krzyk.

Położyłam głowę na piersi męża i mocno się do niego przytuliłam. Ktoś mnie odsunął, a lekarze doskoczyli do Jacoba. Próbowali go ratować, ale on był już martwy. Jacob nie żył. Moje ciało opuściły jakiekolwiek siły. Osunęłam się w czyichś ramionach, patrząc pustym wzrokiem na zesztywniałe ciało Jacoba.
------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że wybaczacie mi ponad miesięczną nieobecność.
I fani Jacoba... Błagam, nie zabijajcie mnie! Ale tak było w planach już od samego początku. Rozdział pewnie pojawiłby się później gdyby nie mój kochany Aniołek, który mi ciągle pisze, że chce rozdział :*
Tak więc dla niej jest on dedykowany :) Zapraszam na jej bloga [klik]. Postaram się rozdział dodać szybciej. W końcu mamy ferie! :) I... niedługo wyjdzie tajemnica Belli na jaw :)


Kocham was! ^^
Wasza s.w.e.e.t.n.es.s
(według Paulineee s.a.d.y.s.t.k.a)
<3<3<3