Rozdział 8
Nie mam
pojęcia jak dotarłam do domu i jak znalazłam się w swojej sypialni. Sama
wróciłam? A może Jake zaniepokojony moją długą nieobecnością postanowił mnie
poszukać? Zwinęłam się w kłębek na łóżku, patrząc otępionym wzrokiem przed
siebie. Czułam jak wielka i głęboka rana powstaje w moim sercu.
Chciało mi
się płakać, ale łzy nie mogły wydobyć się z moich oczu. Piekły niemiłosiernie i
stały się suche. Zamrugałam kilkakrotnie, ale nic to nie pomogło. Dręczyła mnie
panująca wokół cisza. Czułam się tak, jakby nikogo nie było w moim życiu.
Jakbym właśnie wybudziła się z długiego i głębokiego snu, a ostatnie pięć lat
się nie wydarzyło. Edward nie wyjechał, ja nie zaszłam w ciążę, nie wyszłam za
Jacoba, nie urodziłam Ness, nie wyprowadziliśmy się, a Edward nie wkroczył
ponownie do mojego życia.
Z jednej
strony chciałabym, aby to było tylko złudzeniem. Przynajmniej uniknęłabym tego
okropnego cierpienia. Lecz z drugiej strony… nie wyobrażam sobie, że mogłabym
mieć inne życie. Mimo iż moje małżeństwo z Jacobem to tylko fikcja, nie
chciałabym innego życia. Chyba, że chodzi o życie u boku Edwarda… To zmienia
postać rzeczy. A może nie? Może by nam nie wyszło?
Westchnęłam.
Tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi. Edward wkroczył do mojego życia z
buciorami ubrudzonymi w błocie, a teraz odszedł, pozostawiając za sobą ślady. A
może powinnam go zatrzymać? Wyznać całą prawdę?
Spróbowałam
się podnieść, ale moje ciało odmówiło jakiegokolwiek posłuszeństwa. Ktoś
zapukał do drzwi, które po chwili się uchyliły z lekkim skrzypnięciem zawiasów.
Nie wiedziałam kto wszedł, ponieważ leżałam odwrócona do drzwi plecami. Po
krokach rozpoznałam, że to nie Ness, bo kroki są za głośne, ale też nie Jake,
bo kroki znów są za ciche.
Materac pode
mną ugiął się delikatnie, sygnalizując, że ktoś usiadł na łóżku. Poczułam na
swojej dłoni, czyjąś miękką rękę. Powiodłam wzrokiem na prawo i ujrzałam swoją
szwagierkę. Na jej twarzy malował się smutek i wyrozumienie. Widząc twarz
Rosalie, coś we mnie pękło i łzy pociekły po moich policzkach.
Cullen czy
nie dość się przez ciebie wycierpiałam w życiu?! Musiałeś mi je schrzanić?! -
darłam się w myślach i zmusiłam swoje ciało do ruchu. Po kilku próbach mi się
udało… Usiadłam powoli na łóżku i wycierając łzy z policzków, przytuliłam się
do Rose.
Zawsze
miałam w niej przyjaciółkę i nigdy mnie nie zawiodła, a znamy się praktycznie
od urodzenia. W podstawówce trzymałyśmy się tylko we dwie nie zwracając uwagi
na naszych rówieśników. Dopiero gdy do mojego życia pierwszy raz wkroczył
Edward, a ona zakochała się w Emmecie, nie byłyśmy takie nierozłączne jak
wcześniej, choć również spędzałyśmy wiele czasu razem.
Nigdy nie
zapomnę jak zaczęła się moja znajomość z Edwardem. Ja uchodziłam za szarą
myszkę, która ma tylko jedną koleżankę i często chłopcy ze starszych klas się
ze mnie wyśmiewali. To było w pierwszej liceum… Szłam korytarzem i minęłam
grupkę uczniów. Wtedy ktoś rzucił kąśliwą uwagę na mój temat i pociągnął mnie
za kitkę. Książki wypadły mi z rąk, a plecak zsunął się z ramienia i upadł na
podłogę.
Edward,
który uchodził za największe ciacho w całej szkole i na którego leciały
wszystkie laski, stanął w mojej obronie. Kazał mnie zostawić w spokoju i podał
moje rzeczy leżące na podłodze. Porozmawialiśmy trochę i okazał się miłym
chłopakiem, a nie kimś za kogo uważali go wszyscy w szkole i szczerze
powiedziawszy ja również. Mówiono, że zmienia dziewczyny jak rękawiczki i
zależy mu tylko na seksie… Nie prawda. On był chłopakiem, niechcącym takiej
sławy jaką zyskał w miejscowym liceum w Forks.
Od tamtego
dnia, kiedy pierwszy raz z nim rozmawiałam, codziennie podjeżdżał pod mój dom i
razem jeździliśmy do szkoły, a potem mnie odwoził. Każdą przerwę spędzaliśmy
razem, a i jakoś udało mu się załatwić, że w drugiej klasie mieliśmy ze sobą
wszystkie lekcje.
Mówiono, że
jesteśmy parą, ale pewnego dnia się zdziwili, kiedy do szkoły wpadł mój
chłopak, którego poznałam na pewnej imprezie i bez pardonu mnie pocałował, a ja
się do niego przytuliłam. Patrzyli na tę sytuację oniemieli, z czego ja wraz z
Cullenem mieliśmy ubaw. Pożegnał się, a ja pojechałam z Jamesem - który w
tamtych czasach był moim chłopakiem.
Wprawdzie
byliśmy ze sobą tylko tydzień, bo kazał mi wybierać między sobą, a Edwardem i
to oczywiste, że wybrałam przyjaciela.
- Bells… -
Rosalie wyrwała mnie z zamyślenia - Co się dzieje? Jake dzwonił do mnie, żebym
przyjechała, bo dostał wezwanie na komendę, a kiedy przyjechałam powiedział, że
nie kontaktujesz i nawet nie zareagowałaś jak cię przyprowadził do domu.
Spojrzałam
na nią przez łzy.
- Ja go
kocham, Rose - wyznałam - Zakochałam się w Edwardzie!
Ukryłam
twarz w dłoniach, a przyjaciółka objęła mnie opiekuńczo ramieniem.
- To nic
strasznego. Nad miłością nie masz kontroli - tarła pocieszająco moje ramię - Powiesz
mu o tym?
Pokręciłam
głową.
- On
wyjechał, Rose - wyznałam i opowiedziałam jej całą naszą rozmowę.
- Oj, Bells
- westchnęła - Ta sprawa robi się strasznie skomplikowana. Chodź, weźmiemy Ness
i pojedziemy gdzieś. Tylko się ogarnij, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść.
Wyszczerzyła
się w szerokim uśmiechu i wyszła. Wzięłam szybki prysznic i założyłam pierwsze
lepsze ciuchy. Włosy wysuszyłam i pozostawiłam rozpuszczone. Dziewczyny czekały
na mnie na dole. Pojechałyśmy autem Rose. Po drodze do jakiejś restauracji,
zobaczyłam wypadek. W jednym z funkcjonariuszy rozpoznałam Jaspera. Wypadłam z
samochodu, widząc na miejscu karetkę.
Serce
dudniło mi jak oszalałe. Rose próbowała mnie zatrzymać, ale ja byłam szybsza.
Dobiegłam do przyjaciela i puknęłam go w ramię. Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Bells? -
spytał zszokowany - Co ty tu robisz?
- Co się
dzieje? Jacobowi nic nie jest?
Blondyn
pokręcił głową.
- Nie, Bello
- wskazał palcem na jakiś budynek. Bodajże dawniej była tam restauracja, ale
szyby były wybite, a ich odłamki leżały na ziemi - Jest w budynku, wraz z dwoma
innymi policjantami. Ktoś napadł na restaurację, całkowicie ją bombardując.
Pięcioro ludzi zostało ciężko rannych, a sprawca gdzieś się ukrył.
- Zaraz
wracam - rzuciłam i poszłam do Rose - Zabierz gdzieś małą. Nie powinna tego
oglądać.
- A ty? -
widziałam w jej oczach zaniepokojenie.
- Ja tu
zostanę. Nie ruszę się stąd ani na krok, dopóki Jacob nie wróci ze mną cały i
zdrowy do domu.
Blondynka
kiwnęła głową i odpaliła silnik, poczym odjechała. Wróciłam do Jaspera i nie
mogłam opanować urywającego się oddechu. Czułam, że stanie się coś niedobrego,
ale nie wiedziałam co. W duchu zaczęłam się modlić, aby moje przeczucia były
błędne.
- Nie było
żadnych ofiar śmiertelnych? - spytałam, patrząc na wybite szyby.
Widziałam
jak w środku poruszają się trzy postacie i po zarysie sylwetki rozpoznałam
Jacoba. Odetchnęłam odrobinę z ulgą, widząc go całego i zdrowego.
- Na
szczęście nie, choć zobaczymy później - odpowiedział - Jak wspominałem pięć
osób trafiło do szpitala w ciężkim stanie, ale nie wykluczone jest to, że mogą
nie przeżyć choćby podróży karetką.
- A dzieci?
- kolejne pytanie padło z moich ust, na co Jazz się zaśmiał.
Jasper Hale
jest narzeczonym mojej kuzynki Alice. Nie widzą poza sobą świata i widać na
pierwszy rzut oka, że są ogromnie szczęśliwi…
- Pani
prawnik wkracza do akcji, hmm? - zażartował, ale po chwili spoważniał - Ranni
zostali sami dorośli. W budynku nie było żadnych dzieci, co było dobre, bo nie
daj Bóg, ten szaleniec postrzeliłby jakieś, to zginęłoby na miejscu - oboje się
wzdrygnęliśmy na tę myśl.
Obserwowałam
ciągle akcję toczącą się w środku budynku. Jake chodził z jednego kąta do
drugiego, ciągle coś badając. Co jakiś czas zerkał w moją stronę, a ja czasem
dostrzegałam blask zaniepokojenia w jego oczach.
Wyszedł w
końcu z budynku i od razu ruszył w moją stronę z nieskrywaną złością.
- Co tu
robisz?! - syknął.
- Martwiłam
się - wyznałam - Kiedy zobaczyłam te karetki, myślałam… - zadrżałam.
- Bells… -
jęknął i mnie przytulił - Nic mi się nie stanie. Jestem silnym facetem - aby to
zademonstrować, napiął swoje mięśnie, a ja wybuchłam śmiechem - A teraz wracaj
do domu, bo ten szaleniec się gdzieś ukrywa, a nie chcę aby ci się coś stało -
cmoknął mnie delikatnie w usta, jak to zawsze robił w miejscach publicznych -
Wracam do budynku, bo musimy przeszukać zaplecze.
Obdarzył
mnie jeszcze szerokim uśmiechem i odwrócił się na pięcie. Patrzyłam jak
zgrabnie wymija przeszkody i mimo woli kąciki moich ust wygięły się ku górze.
I właśnie
wtedy z budynku wyskoczył mężczyzna ubrany cały na czarno, w kominiarce mającej
taki sam kolor jak strój. W dłoni trzymał broń. Półautomat, kaliber 9
milimetrów, mieszczący szesnaście naboi w magazynku. Wycelował lufę prosto w
pierś mojego męża. Zastygłam w bezruchu, a serce na moment mi stanęło.
Miałam
wrażenie, że wszystko dzieje się w spowolnionym tempie. Jacob sięgnął za pasek
po swój pistolet, tak samo jak wszyscy policjanci będący w pobliżu. Nawet
Jasper będący obok mnie sięgnął broń i wycelował w zamaskowanego mężczyznę.
Jednak ten
był szybszy. Nacisnął na spust, a kula trafiła wprost w serce Jacoba. Z moich
ust wydobył się krzyk, a oczy wypełniły się milionem łez. Widziałam jak Jacob
dociska dłoń do krwawiącego miejsca i powoli osuwa się na ziemię. Wtedy wszyscy
policjanci nacisnęli na spust.
Zamaskowany
mężczyzna (a może nawet i kobieta), padł na ziemię jak długi. Uniosłam żółtą
taśmę i pędem rzuciłam się do Jacoba. Ktoś za mną krzyczał, że nie mogę tam
iść, ale ich zignorowałam.
Uklękłam
przy mężu i położyłam sobie jego głowę na kolanach. W tle słyszałam syreny
karetki, pędzącej z zabójczą prędkością. Jake był przytomny. Patrzył na mnie z
czułością. Oddychał ciężko, a czasem pokasływał.
- Jake! -
wydarłam się - Błagam cię! Musisz ze mną zostać! Słyszysz?! I ja i Ness cię
potrzebujemy!
- Dacie
sobie radę - wycharczał ledwo słyszalnym głosem - Pamiętaj, że was kocham,
Bells. Jeśli odejdę…
- Nie
odejdziesz! - zaprotestowałam krztusząc się łzami.
- Czas na
mnie, Bello - mimo zaistniałej sytuacji, uśmiechnął się do mnie - Już zrobiłem
co musiałem na tym świecie. Kocham cię.
- Ja ciebie
też Jake. Kocham cię.
Z
wypowiedzeniem tych słów, oczy Jacoba stały się nieprzytomne, a ciało
znieruchomiało. Klatka piersiowa przestała się unosić.
- Nie!!! - z
mojego gardła wydobył się przeraźliwy krzyk.
Położyłam
głowę na piersi męża i mocno się do niego przytuliłam. Ktoś mnie odsunął, a
lekarze doskoczyli do Jacoba. Próbowali go ratować, ale on był już martwy.
Jacob nie żył. Moje ciało opuściły jakiekolwiek siły. Osunęłam się w czyichś
ramionach, patrząc pustym wzrokiem na zesztywniałe ciało Jacoba.
------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że wybaczacie mi ponad miesięczną nieobecność.
I fani Jacoba... Błagam, nie zabijajcie mnie! Ale tak było w planach już od samego początku. Rozdział pewnie pojawiłby się później gdyby nie mój kochany Aniołek, który mi ciągle pisze, że chce rozdział :*
Tak więc dla niej jest on dedykowany :) Zapraszam na jej bloga [klik]. Postaram się rozdział dodać szybciej. W końcu mamy ferie! :) I... niedługo wyjdzie tajemnica Belli na jaw :)
Kocham was! ^^
Wasza s.w.e.e.t.n.es.s
(według Paulineee s.a.d.y.s.t.k.a)
<3<3<3